Parkingowy na obwodach scalonych

Tego upalnego sobotniego przedpołudnia spory parking w centrum Osnabrueck zakorkował się na amen.

Sznur aut pragnących się wydostać z zamkniętego ogrodzonego placyku rósł z minuty na minutę. Spokojni zazwyczaj zachodnioniemieccy kierowcy szybko przemienili się we włoskich użytkowników szos, którzy, jak wiadomo, ogromnie uwielbiają dzielić się z innymi dźwiękami własnego klaksonu.

Wyjące co jakiś czas sygnały nie przyspieszały jednak tempa wyjazdu za pomalowany w biało-czerwone pasy szlaban. Tego dnia bowiem bywalcy centralnego parkingu stanęli po raz pierwszy oko w oko z bezduszną, niewrażliwą na ludzkie pomyłki maszyną w roli dozorcy. Z oszklonej budki zniknął człowiek pobierający opłaty, na jego miejsce wstawiono elektroniczny system ze skomplikowanym układem mikroprocesorowym otwierającym wjazd i wypuszczającym pojazdy. O tyle lepszy, że nie wymagający pensji i świadczeń socjalnych, a tylko prądu elektrycznego.

Tak często opowiadamy sobie o szoku Polaków pozostawionym sam na sarn z elektroniczną maszynerią... zachodniej łazienki. Tym razem okazało się jednak, że nie tylko nasi rodacy czują się zagubieni i zaskoczeni udogodnieniami cywilizacji. Szukano jednomarkowych monet połykanych przez automat, mylono kolejność czynności przy opuszczaniu bram parkingu, szlaban nie reagował, a korek robił się coraz większy...

A wszystko zależało od wyjęcia ze wgłębienia małej skrzyneczki przy wjeździe na parking kartonika o wymiarach 25 mm na 55 mm. Nacisk opon wozu na metalową płytę powodował wydrukowanie daty i godziny na owym bileciku, który jak głosił napis należało zachować aż do wyjazdu pod żadnym pozorem nie próbować zginać.

To jednak nie koniec. Mieliśmy bowiem do czynienia z elektronicznym kwitem parkingowym opatrzonym na odwrocie paskiem magnetycznym. To właśnie z tego powodu należało chronić kartonik przed zgnieceniem. Do tego jednorazowego nośnika informacji komputer wprowadzał dane wybijane wizualnie z drugiej strony. Maszyna bowiem nie ma oczu i musi w jakiś sposób odczytać to, co sama zanotowała.

Po ustawieniu auta na wolnym polu pieczę nad nim przejmował elektroniczny cieć. Problemy zaczynały się dopiero po powrocie z zakupów czy spaceru.

Wydawało się, że stojący bezradnie przed szlabanem postępowali zgodnie ze wskazówkami wypisanymi na magicznej skrzyneczce automatu. Podjechać, włożyć magnetyczny bilecik do specjalnego otworu czytnikowego nie wysiadając z samochodu, spokojnie poczekać aż na płynnym kwarcu miniaturowego ekranu wyskoczy żądana suma wyliczona na podstawie danych wyczytanych z karty parkingowej, wrzucić bilon do okienka i wyjechać, kiedy szlaban pójdzie w górę. Bardzo proste, ale nie dla wszystkich. Niektórzy starsi już wiekiem kierowcy nie mogli zrozumieć, że tylko w jednym położeniu kartonik jest „konsumowany" przez mikroprocesor, że magnetyczny pasek musi być u dołu. Stąd zniecierpliwienie, nerwowe ruchy, gdy ekran pozostawał martwy. Inni jak szaleni naciskali guzik awaryjnego powtarzania procedury odczytywania danych. Znaleźli się również zwolennicy jakże znajomej metody „na pych", nie mówiąc już o jeszcze innych, jakim w końcu zabrakło drobnych.

Jak wszystko nowe i niezwykłe także i ten parkingowy na obwodach scalonych stawić musiał wpierw czoła ludzkiemu niezrozumieniu, a nawet wrogości, po to aby w końcu po jakimś czasie stać się zupełnie oczywistą dekoracją życia. Niestety, nie naszego.

Bez tego opatrzonego magnetyczną taśmą kawałka kartonu nie można było marzyć o wyjeździe z parkingu w Onsbreck.

Wojciech Łuczak